W lutym 2014 r. Ukraińcy mieli Majdan, w kwietniu zaczynała się dziwna wojna w Donbasie, a mnie jak co roku o tej porze dopadała telepka za jakąś grubszą włóczęgą po Karpatach. No i tak się złożyło, że akurat telepało w stronę Karpat Wschodnich, ukraińskich, w których lądowałem w poprzednich latach dość regularnie. Wytrzymałem jakoś do czerwca, spakowaliśmy toboły z Karo i pojechaliśmy zwiedzać zachód siłującej się z Mordorem Ukrainy. No i tak się jakoś złożyło, że jechaliśmy uzbrojeni w stare analogi z radzieckimi kliszami z lat 80. Na przekór światu umierać z zachwytu, a nie na tzw. zatrucie ołowiem. Teraz przeglądam te focie i nie pierwszy raz dopada mnie dziwność całej tej eskapady. Ale najciekawsze, że dopiero teraz uświadomiłem sobie przewrotność tych zdjęć. Zostało z tego, jak to zwykle bywa, niewiele, bo klisze były mocno już złachane i praktycznie niezdatne do użytku. Uchowało się parę ujęć – świetlisty, lekko apokaliptyczny sen o podejściu na Borżawę od strony Wołowca. Resztę pochłonęła nicość.